Nowa dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym w Unii Europejskiej po miesiącach burzliwych dyskusji została w końcu przegłosowana przez Parlament Europejski. W Polsce, i nie tylko, dyrektywa nazywana jest powszechnie ACTA 2, co jest nawiązaniem do forsowanej przed laty dyrektywy ACTA, mającej realnie wprowadzić cenzurę. Jak jest w tym przypadku? Czy rzeczywiście mamy się czego obawiać? Wokół dyrektywy powstało wiele mitów, postaramy się wyjaśnić, na czym rzeczywiście polegać będą zmiany.

Czym jest dyrektywa o prawach autorskich?

Celem wprowadzenia nowej dyrektywy jest zwiększenie ochrony autorów. Wykrywanie nielegalnego wykorzystania ich dzieł ma być teraz skuteczniejsze. Tak naprawdę w kwestii samych praw autorskich niewiele się zmieni, kluczowe zmiany dotyczą natomiast sposobów egzekwowania istniejących już przepisów.

Chyba każdy z nas zgodzi się z tym, że autor ma prawo do uzyskania korzyści za wykorzystanie jego filmu, obrazu czy tekstu. Dlaczego zatem Dyrektywa budzi tak skrajne wątpliwości i niemałe obawy? Wszystko za sprawą dwóch artykułów, które zdaniem wielu wyglądają niepokojąco:

 

  • Artykuł 11 – zgodnie z tym zapisem nawet niewielkie fragmenty dzieła zostaną objęte ochroną. Wzbudziło to obawy internautów odnośnie zamieszczania w social media cytatów, czy też tworzenia tak popularnych dziś memów, zawierających np. klatki z filmów.
  • Artykuł 13 – nakłada na wydawców obowiązek filtrowania treści zamieszczanych przez internautów na ich stronach. Od teraz to wydawca jest w pełni odpowiedzialny za łamanie prawa autorskiego przez użytkowników jego portalu. W kontekście tego zapisu obawy odnoszą się najczęściej do rzekomej próby ocenzurowania internetu.

Dyskusja na temat Dyrektywy o Prawie Autorskim wzrosła do niewiarygodnych rozmiarów. Niektórzy mówią o końcu internetu czy ograniczaniu wolności słowa. Wielu obawia się, iż niektóre przydatne strony, takie jak np. Wikipedia, mogą przestać istnieć. W rzeczywistości Dyrektywa faktycznie nie jest pozbawiona wad i może budzić pewne obawy, jednak panika, którą da się dzisiaj zauważyć, jest mocno przesadzona.

Burza w szklance wody

Dlaczego wymienione powyżej obawy są nieuzasadnione? Zacznijmy od artykułu 11, który zdaniem przeciwników dyrektywy ograniczy wolność internautów. W rzeczywistości jednak dotyczy on tylko treści komercyjnych, a odpowiedzialność za ich nieuprawnione wykorzystanie spoczywa nie na użytkownikach internetu, ale na wydawcach, takich jak Facebook czy Twitter. W praktyce oznacza to, że nadal można będzie tworzyć i publikować treści satyryczne (memy bezpieczne!), cytaty, czy ilustracje. Ponadto Dyrektywie nie podlegają również treści edukacyjne, stąd też nie ma podstaw, aby martwić się przyszłością Wikipedii.

Natomiast co do artykułu 13, zgodnie z rozumowaniem jego najzagorzalszych przeciwników, cenzura w internecie już istnieje. Materiały naruszające prawa autorskie już dzisiaj są bowiem usuwane przez największych wydawców, takich jak Facebook czy inne podobne portale. Zmiana będzie polegała na tym, iż teraz ich identyfikacją zajmą się algorytmy oraz usuwane będą treści niezgodne z prawem europejskim, a nie tylko z regulaminem danej strony. Jest to zatem niejako ujednolicenie przepisów.

Czy istnieją realne zagrożenia?

Dyrektywa o prawie autorskim nie stanowi ocenzurowania internetu, nie zagraża wolności jednostki, ani nie jest równoznaczna końcowi internetu. Nie oznacza to jednak, że zupełnie nie ma czego się obawiać. Wydaje się, iż lepszym rozwiązaniem byłoby przegłosowanie dyrektywy pozbawionej artykułu 13. Istnieje bowiem ryzyko, iż wydawcy w obawie przed ukaraniem będą się wykazywać zbytnią nadgorliwością, usuwając materiały, które w rzeczywistości nie łamią praw autorskich. Ryzyko to jest o tyle duże, iż wątpliwości budzi skuteczność algorytmów, które prawdopodobnie będą miały problem np. z rozpoznaniem parodii filmu czy piosenki, co będzie skutkowało usunięciem legalnego materiału. Wydaje się jednak, że o ile wystąpią, będą to problemy przejściowe. Algorytmy z czasem powinny zostać dopracowane, a wydawcy nabiorą doświadczenia, rezygnując z nadgorliwego usuwania materiałów. Podsumowując zatem, Dyrektywa o Prawie Autorskim to po prostu kolejny dokument europejski, którego efektów działania większość internautów prawdopodobnie nawet nie zauważy.